Z chichotem wyłazi, podnosi swój łeb.
A ty uważaj, nim cię zaskoczy.
Uderza bezkarnie, znienacka,
na oślep. Już się nie obronisz.
Na próżno trwonisz swój czas.
Już cię oplotła,spowiła w niemocy.
Została tylko nadzieja w ciemnej nocy.
Tłucze po głowie, myślach, i duszy,
nie myśl, że Twoją dolą się wzruszy.
Do chóru dołączą, aby cię pokonać,
zdołować, dokopać, tak do dna.
A usta wykrzywione w grymasie uśmiechu,
próbują jeszcze zachować twarz.
Kategoria: Wiersze
| Dodaj komentarz