Do piór pisarze,
do sztalug malarze.
Strażacy gaście pożary,
które w popiół obracają nasze dary.
Grzybiarze zbierajcie grzyby.
Niech nikt nie robi nic na niby.
Zakasać rękawy,
wytężyć wszystkie siły,
do przodu z podniesioną głową iść.
Zawalczyć o spokój,
dać płynąć leniwie potokom,
stanąć pokonanym nad błękitem
wzburzonego morza.
Dać ujście myślom nieposkromionym
i być z życia zadowolonym.
Za rękę wziąć drugiego człowieka
i pokazać mu piękno, które na niego
z utęsknieniem czeka….
Życie moje otwórz drzwi.
Pootwieraj okna szeroko.
Zamknij szczelnie na klucz
wszystkie smutki i kłopoty.
Pokaż czym radość,
ciepły uśmiech o poranku.
Bezpiecznie schowaj
w gałęziach szumiących drzew.
Nie daj poznać
co znaczy ból i krew.
Oddal na zawsze cierpienie
i nieposkromiony gniew…
Masz serce, pochyl się nad nim
i dobrze wsłuchaj.
Ono w cichości i wielkim cierpieniu,
czeka z utęsknieniem, aż ktoś z czułością
pochyli się nad jego problemem.
Przyczajone, skulone ciągle zawstydzone,
czeka na gest czułości.
W głębi rozdarte, smutek boleść w nim gości.
Serce czułe wzgardzone kwili cichutko
i prosi o zrozumienie.
Ach jakieś będzie serca zdziwienie,
gdy ktoś odgadnie jego pragnienie.
Na koniec życia,
każde stworzenie robi rozliczenie.
Dochodzi do wniosku,
że nasze życie wisi na cienkim włosku.
Żałuje tylko jednego,
za mało kochał człowieka najbliższego.
Odejdź proszę mam już dość,
jesteś nieproszony gość.
Łez już nie mam, rozum śpi,
zamknij za sobą szczelnie drzwi.
Kajdany rozerwę, kark wyprostuję,
powiem w oczy dlaczego pomstuję.
Żal mocno ściska serce i szczęki,
naprawdę dość mam tej gorzkiej udręki.
Już wyczerpane siły i zdrowie,
na próżno szukasz oparcia w słowie.
Nie o to chodzi by cię złudnie ratowało,
by nadzieję fałszywą od nowa dawało.
Odejdź proszę,
zamknij za sobą szczelnie drzwi.
Daj proszę nadzieję na dobre dni…